Recenzja wyd. DVD filmu

Terminator: Genisys (2015)
Alan Taylor
Arnold Schwarzenegger
Jason Clarke

"Hasta la vista, baby."

Reasumując, "Terminator: Genisys" nie jest filmem idealnym, lecz jest tym na co warto było czekać. Jest to efektowny, sprawnie zrealizowany film, póki co zamykający trwającą przeszło trzy dekady
Gdyby w 1984 roku James Cameron nie podjął się realizacji niskobudżetowego filmu zatytułowanego "Terminator", kto wie jak dziś wyglądałoby kino science-fiction. Ten z pozoru niczym nie wyróżniający się obraz stał się prawdziwym sukcesem kasowym i niezwykle szybko zyskał sobie status filmowej legendy. Siedem lat później podjęto decyzję o rozpoczęciu prac nad kontynuacją, która nie dość, że okazała się lepsza od fenomenalnego poprzednika, to jeszcze zrewolucjonizowało popularny w ostatnich latach gatunek. "Bunt Maszyn" nie powtórzył sukcesu poprzedników, stając się najgorszą odsłoną serii, a także niezmywalną plamą na honorze Arnolda Schwarzeneggera, który potrzebował czasu, aby znów powrócić do swej ikonicznej roli. Zaprezentowane sześć lat później "Ocalenie" okazało się zmartwychwstaniem cyklu, torując drogę zbliżającej się "piątce". Twórcy kazali nam czekać dziewięć długich lat na powrót niezniszczalnego cyborga. Czy jednak warto było czekać na piąte z kolei "I'll be back"?


Fabuła obrazu (początkowo) koncentruje się na wydarzeniach z "Terminatora: Ocalenie", stając się ich bezpośrednim rozwinięciem. John Connor oswoił się ze swoją rolą zbawcy post-apokaliptycznego świata. Razem z grupą buntowników organizuje szturm na siedzibę Skynetu - systemu sztucznej inteligencji, odpowiedzialnego za upadek ludzkości. Akcja kończy się jedynie połowicznym sukcesem. Skynet tuż przed swoją ostateczną klęską, wysyła w przeszłość dwa cyborgi - pokrytego żywą tkanką T-800 oraz wykonanego z płynnego metalu T-1000. Ruch oporu wie, że jeżeli nie powstrzyma maszyn, John Connor nigdy się nie narodzi. Bojownicy knują chytry plan. Za pomocą tajemniczej maszyny wysyłają do 1984 roku Kyle'a Reese'a - młodego żołnierza, który chce odwdzięczyć się Johnowi za uratowanie życia. Ma on za zadanie nie dopuścić do śmierci matki Johna - Sarah. Okazuje się, że ktoś na niego czeka, a przeszłość nie jest taka jak mu się wydawało...

"Terminator: Genisys" nadał uniwersum nowe właściwości. Jest on jednocześnie kontynuacją oraz rebootem słynnej serii. Podejmuje on tematykę znaną z poprzednich odsłon cyklu, a także oferuje widzom zupełnie nowe doświadczenia związane z powolnym odkrywaniem nowej, całkiem odmiennej przeszłości. Piąta część cyklu rozpoczyna się tak, jak James Cameron przykazał. Szturm na bazę największego wroga ludzkości kończy się sukcesem. Potem jest już tylko lepiej. Powrót do 1984 roku został wiernie odwzorowany, będąc istną kalką wydarzeń z oryginalnego filmu. Słynna sekwencja ze śmieciarką czy też bandziorami chcącymi zlikwidować nagiego przybysza przywołuje dawne wspomnienia, kiedy to za młodu oglądało się kultowego "Elektronicznego Mordercę" jeszcze na kasetach VHS. I gdy miłośnicy wykreowanej przez Arnolda postaci z niecierpliwością wyczekują znanych im wydarzeń, nagle z oddali słychać kroki, a następnie wystrzał z potężnej strzelby. I gdy wydaje nam się, że widzieliśmy już dosłownie wszytko, na ekranie gości sam... siwy, podstarzały Arnie, który toczy zacięty pojedynek ze swoją "młodszą" wersją. Od tego momentu nic już nie jest takie samo. Co więc ma do zaoferowania "Genisys" oprócz swobodnego żonglowania znanymi schematami?



Wbrew pozorom to fabuła jest najciekawszym elementem opisywanej produkcji. Początkowo obawiałem się, że żonglowanie ogranymi już schematami odbije się niekorzystnie na najnowszej odsłonie, lecz twórcy w dość innowacyjny sposób bawią się z fanami w powolne odkrywanie tajemnic nowego świata. Wydarzenia nawzajem się ze sobą przeplatają, dzięki czemu przedstawione w filmie elementy układają się w miarę logiczną całość. (Nawet biorąc pod uwagę czerpanie z dokonań poprzedników). Najwięcej nawiązań dotyczy jednak oryginalnego "Terminatora" z 1984 roku. Tylko gdzieniegdzie jesteśmy w stanie dostrzec mały ukłon w stronę przełomowego "Dnia Sądu". Twórcy świadomie porzucili pomysł kontynuowania wydarzeń z czwartej części sagi, dzięki czemu zamiast ponownej wizyty w zniszczonym, okrutnym świecie, jesteśmy świadkami narodzin nowej przyszłości. Otoczka fabularna przypomina tę znaną z "Damulki wartej grzechu" - czyni ze znanych wydarzeń niesamowitą mieszankę, która być może zaowocuje powstaniem sequela, który w przypadku tej produkcji byłby mile widziany.



Jak na rasowego "Terminatora" przystało, film Alana Taylora jest pełen szybkiej, zapierającej dech w piersiach akcji, która tym razem - stanowi jedynie tło dla przedstawionych w filmie wydarzeń. Całość jest umiejętnie zmontowana, zaś akcja ani na chwilę nie zwalnia tempa, czyniąc obraz jeszcze bardziej efektownym. Obraz po brzegi wypełniony jest strzelaninami, walkami wręcz oraz pościgami przed zabójczą maszyną, która nie spocznie, póki nie wykona swej misji. T-800 po raz trzeci pełni funkcję ochroniarza głównych bohaterów. Tak więc nie zabraknie dynamicznych scen, w których zły cyborg będzie podejmował próby unicestwienia grupy małolatów. I choć zdawałem sobie sprawę, że to nie ten sam Elektroniczny Morderca, to wciąż mam do niego olbrzymi sentyment. Tym razem "Terminator" przybrał formę autoironii, kpiąc z potężnego Austriaka. Schwarzenegger doskonale zdaje sobie sprawę, że najlepsze lata ma już za sobą, więc częściej puszcza oczko w stronę zaznajomionego z serią widza niż prezentuje swoje wysokie, aktorskie umiejętności . Charakterystyczna mimika oraz zasoby słownictwa, z czego najczęściej wypowiadanym słowem jest teoretycznie. Arnold podobnie jak jego kolega po fachu (Sylvester Stallone) ma do siebie duży dystans, kpiąc ze swoich ikonicznych filmowych wcieleń. Mimo to obecność Austriackiego Dębu  na wielkim ekranie jest niezbędna, bowiem kto może wyobrazić sobie "Terminatora" bez głównego bohatera. Nasz ulubieniec po raz kolejny wypowiada kultowe "I'll be back". Do całości brakuje jedynie skórzanej kurtki i przyciemnianych okularów. 



Jeśli myślicie, że tylko postać pokrytego żywą tkanką robota uległa zmianie - to moi drodzy z przykrością muszę stwierdzić, że tkwicie w poważnym błędzie. Nie zmienił się jedynie Reese, który wciąż zdaje sobie sprawę z faktu, iż przybył na samobójczą misję. Brakuje jednak szczerego uczucia do panny Connor, które w tym przypadku zostało potraktowane z olbrzymim przymrużeniem oka. Sama Sarah to zupełnie odmienna postać, której bliżej do Lindy Hamilton z "T2" niż do tej samej przerażonej kelnerki z "jedynki". Jest waleczna i potrafi o siebie zadbać. Broń palna w jej delikatnych dłoniach nie jest niczym obcym, zaś umiejętności szybkiej jazdy furgonetką to dla niej chleb powszedni. Być może dlatego twórcom tak trudno było ukazać uczucie jakim Kyle darzy cel swojej misji. W pierwszej części serii bohaterami kierowało przerażenie, strach przed nieznanym. Tutaj wszystko zostało już odkryte, karty rzucone na stół. Na miłości dwójki bohaterów najbardziej zależy samemu T-800. Elementem zaskoczenia okazuje się jedynie końcówka "Genisys", w której wciąż nie jesteśmy w stanie oddzielić maszyn od ludzi.



Aktorsko film wypadł bardzo przeciętnie. Na wysokości zadania nie stanął prawie nikt. Chęci były ogromne, lecz zabrakło najprostszych umiejętności. Jai Courtney musi być cenny dla producentów, bo po swoim "kapitalnym" występie w piątej "Szklanej Pułapce" powinien już dawno wylądować w kinie niższej kategorii. Jason Clarke wypadł lepiej niż Nick Stahl w "T3", ale znacznie gorzej niż Edward Furlong w "T2". Wypada też odrobinę lepiej niż Christian Bale z "T4". Jednakże ta rola wciąż poszukuje swojego idealnego odtwórcy. Emilia Clarke to piękna, waleczna dziewczyna. I choć wiadome było, że nie przebije fenomenalnej Hamilton z filmów Camerona, to okazała się lepsza od Leny Headey z "Kronik...". Mimo to zaprezentowała całkiem przyzwoity poziom. Sam Arnie to wciąż stary, poczciwy Terminator. I choć nie jest tak żelazny jak w "Terminatorze", to nieco bardziej "ludzki" niż w "Terminatorze 2: Dzień Sądu". Jego obecność w filmie potrafi wzbudzić zachwyt spowodowany jednak jedynie olbrzymim sentymentem do wspaniałego herosa. Po epizodycznych występach w trylogii "Niezniszczalni" - udowodnił, że zarezerwowane miejsce w muzeum jeszcze długo na niego poczeka. 


Reasumując, "Terminator: Genisys" nie jest filmem idealnym, lecz jest tym na co warto było czekać. Jest to efektowny, sprawnie zrealizowany film, póki co zamykający trwającą przeszło trzy dekady historię. Po przeciętnej części trzeciej i tylko dobrej czwartej, dostaliśmy film adresowany zarówno do wiernych fanatyków cyklu, jak i widzów nie mających z oryginalną trylogią nic wspólnego. Pozostaje jedynie życzyć Schwarzeneggerowi co najmniej dwustu lat życia, bo bez niego tytuł "Terminator" nie brzmi tak wspaniale.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Dla wielu osób seria Terminator kończy się na drugiej odsłonie, który to również sequel w opinii... czytaj więcej
"Idź do kina, jeśli chcesz przeżyć… zawód roku" – taki slogan reklamowy idealnie pasuje do filmu... czytaj więcej
Marka "Terminatora" ma niezaprzeczalnie spory potencjał, lecz po "Dniu sądu" (który moim zdaniem jest... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones